A zaczęło się to jak każda ciekawa opowieść w
najbardziej absurdalnym i dziwnym miejscu, jakie może być. Na terapii. Czyli
tam, gdzie ludzie chodzą z własnej woli, by opowiadać swoje historie, słuchać
innych i przekonać się, że z ich życiem nie jest aż tak źle.
Jednak
dla mnie pisanie nigdy nie było formą terapii. Ja po prostu lubię zbierać w
sobie różne rzeczy, przetwarzać, a potem wywnętrzyć się na kartkę papieru i
dalej w tym rzeźbić.
Chodzi o inne zjawisko.... Niemożliwość
pisania.
Pewnego dnia kazano mi napisać bajkę. Prostą i
krótką, o sobie samym.
Miałem wiele pomysłów, wiele emocji, o
których chciałem opowiedzieć. Nie potrafiłem zapanować nad ograniczeniem
tekstu, ale tak samo nie mogłem zapomnieć o tej bajce.
To właśnie wtedy był ten moment, wiele lat
temu, który można nazwać momentem ZERO. Chwilą na osi czasu, kiedy zrodziły się
zaczątki tej nieśmiałej myśli, że chcę tworzyć.
A konkretnie myśl ta nawiedziła mnie na
Dworcu Wileńskim,
gdzie nie mając nic innego do roboty ponad jałowe czekanie na autobus, słuchałem rocka ze starego walkmana. Wtedy właśnie postanowiłem sobie, że będę pisarzem.
gdzie nie mając nic innego do roboty ponad jałowe czekanie na autobus, słuchałem rocka ze starego walkmana. Wtedy właśnie postanowiłem sobie, że będę pisarzem.
Dumny byłem jak cholera. Sama myśl o własnej
książce była tak bezczelnie śmiała, że nie zostawiała miejsca na trzeźwą
refleksję. Napisanie książki, obmyślanie fabuły, właściwe rozłożenie akcentów,
formułowanie zdań i własna praca nad tekstem to przeogromne przedsięwzięcie - a
mówię tutaj o samym procesie twórczym, bo od napisania do wydania to jeszcze
dalsza droga. Bo tak naprawdę nikt nigdy nie zagwarantuje autorowi, że to, co
stworzy, będzie kiedykolwiek wydane, że w ogóle cokolwiek stanie się z jego
pracą.
Ja byłem wtedy za durny, aby rozumieć to
wszystko. Nieświadom ogromu pracy, wyrzeczeń, a także mozolności całego
procesu. Nie przeszkadzało mi też zupełnie, że nie miałem żadnego
warsztatu pisarskiego. W dodatku moja wiedza o książkach sprowadzała się do
czytania fantastyki i całych latach spędzonych w światach RPG.
Na szczęście bycie durniem pomaga.
Byłem na tyle durny, aby wytrwać w swoim
postanowieniu, pracować nad tekstem, bohaterami, robić notatki, a także – by
pracować nad sobą samym.
Kudłacz
nie był moim pierwszym tekstem. Wcześniej było wiele drobnych opowiadań, które
teraz, z perspektywy czasu, można nazwać jedynie ćwiczeniami.
'Kudłacz' też zaczął swój byt jako proste
opowiadanie... Potwór, osada na bagnach i ratowanie dziecka.... Przejaskrawiona,
stara klisza.
Jednak dopiero z tym opowiadaniem zaczęły
dziać się dziwne, niespotykane dla mnie wcześniej rzeczy.
Wątki same zaczęły się rozrastać. Bohaterowie
- stworzeni na prostych szablonach - przemówili własnymi głosami, by opowiadać
o swoich rozterkach, wyborach, a także o tym jak widzą całą historię z ich
perspektywy.
Kudłacz miał też to
szczęście, że w moim życiu pojawił się ktoś - wyjątkowa dziewczyna, o uroczym
śmiechu, wielkiej empatii, kręconych włosach i uroczym świńskim nosku.
Bycie z drugim człowiekiem zawsze w jakiś
sposób nas zmienia, mnie zmieniło na wiele sposobów, nie będę teraz rozpisywał
się o tym.
Najważniejszym było to, że otworzyłem się.
Pokazałem jej zalążki tekstu...
Kudłacz
był wtedy dokładnie jak potwór z bagien. Dziki, nieokrzesany i pokryty gąszczem
liter...
Wtedy jednak przekonałem się, że mimo
mankamentów ktoś ma przyjemność z odbioru mojej pracy i widzi w tym potencjał.
Potem rzeczy tworzyły się same. Układały się
jak w kalejdoskopie, a jedynym, czego wymagał ode mnie kształtujący się tekst,
było to, abym karmił regularnie swoją głowę odpowiednimi rzeczami i znajdował
czas na szukanie nowych rozwiązań.
Chociaż z drugiej strony uczy to człowieka
bycia egoistą, by bronić swego świętego czasu i marzeń, trudnych do zrozumienia
dla postronnych.
Jeśli
miałbym powiedzieć o czym jest książka....
Powiedziałbym, że zaczyna się jak typowe
opowiadanie dla dzieci, jednak dla mnie zawsze będzie to książka o pamięci, o
tym, aby nigdy nie zapominać.
Książka, w której ludzie pamiętają świat
sprzed kataklizmu, inny, prostszy świat, w którym żyli.
Narody pamiętają o dawnych zawiściach.
Święty wojownik z wielkim mieczem pamięta,
dlaczego służy swemu bogu.
Potworny wojownik pamięta o krzywdach mu
wyrządzonych.
Chłopiec nie zapomina o swoim ojcu, który
pokazał mu świat.
A samotnik przypomina sobie, kim był, kim
stał się, kim jest teraz.
O tym właśnie jest ta książka.
Potem… pisałem... szukałem wydawnictwa...
zamieszczałem tekst na blogach... Zawsze nic.
Dopiero
niedawno dane mi było spotkać kogoś, kto pochylił się nad moją pracą.
Człowiek renesansu, jak zwykli go nazywać.
Projekt z blogiem i publikowaniem materiałów
do książki brzmiał początkowo absurdalnie, ale w czasie naszej współpracy
zaczęły się dziać ciekawe rzeczy.
Dzięki
Panie Henryku za Pana czas i zaangażowanie, bez Pana ten projekt by nie
powstał.
Miłej
lektury.
I dzięki Tobie, Czytelniku (kimkolwiek
jesteś), że chciało Ci się to przeczytać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz